Dziś jest
r.
|
|
Prowadź mnie według Twej prawdy i pouczaj, bo Ty jesteś Bóg, mój Zbawca, i w Tobie mam zawsze nadzieję. (Ps 25, 4) Ksišżki
|
Roman Brandstaetter "Przypowieść o Narodzeniu Pańskim" "Litania do Ducha Świętego" "Hymn do Biblii" "Biblio, ojczyzno moja" "Gethsemani" "Takie było Twoje ukrzyżowanie, Boże." "Rachunek kamieni" "Litania o zbawienie od głupoty" Przypowieść o Narodzeniu Pańskim W pewnym człowieku narodził się Chrystus. Ale ów człowiek nie słyszał Anielskich harf, Ani śpiewu pasterzy, Ani nie przyniósł Chrystusowi w darze Złota i mirry Na podobieństwo trzech Mędrców. Nie miał złota i mirry. Ani nie uważał się za mędrca. Ofiarował Mu natomiast Swoją samotność, Swoje cierpienia, Swoje grzechy, Swoją biedę, Swoje upadki, Po prostu Wszystko, co posiadał. Powiedział: - Ty zawsze polujesz na człowieka, Panie. Upodobałeś sobie mnie, Chociaż nie wiem dlaczego... Tak narodził się Chrystus w pewnym człowieku. Spójrz Duchu Św. na ludzi idących przed siebie drogą nieskończonego postępu, na mędrców, którzy ulepili golema na własne podobieństwo i na własną zgubę, na rozpad atomu, na rozpad moralności, ładu, sztuki, cywilizacji, słów, prawa, harmonii, rozsądku, logiki, wszelkich wartości. Z głębokości wołamy do Ciebie Duchu Święty, albowiem jesteśmy bezwolnymi narzędziami w rękach naszych lekkomyślnych dzieł. Jesteśmy jak ci co nie wiedzą co czynią. Zstąp na ziemię samounicestwienia, na rakowate miasta i wsie, na trędowate domy, na zatrute zboża, ogrody i sady, na martwe rzeki i morza, i kręgi nad nami, ludźmi chaosu, kłamstwa i obłędu. Krąż jak ongiś krążyłeś w genezejskim locie nad chaosem niepotrzebnych żywiołów. Krąż nad nami - Poskromicielu zamętu, nad pobojowiskiem naszych klęsk, nad rzeźnią tego świata, nad śmietnikami pełnymi niedonoszonych płodów, nad ziemią cuchnącą swądem spalonych ciał, nad górami atomowych odpadków, i wybaw nas od głupoty udającej mądrość, od kłamstwa udającego prawdę, od ślepoty udającej dalekowzroczność, od chamstwa udającego obrażoną godność, od fanatyzmu udającego wiarę, od brudu udającego czystość, od nienawiści udającej miłość, od niewoli udającej wolność, od obłudy udającej szczerość, od pychy udającej pokorę, od warcholstwa udającego odwagę, od szatana, który mówi nie, a myśli tak, a mówiąc tak, myśli nie. Przybywaj Duchu Święty Wielousty i ostudź nasze głuche uszy wołający Płomieniu. Przybywaj z wnętrza wieczności wiejący Wichrze, który nigdy nie burzysz i nigdy nie niszczysz i nigdy nie łamiesz, który chwiejne umacniasz, stare odnawiasz, martwe ożywiasz, starte z powierzchni ziemi budujesz od podstaw. Stworzycielu wywołujący z kości i popiołów ludzi umarłych - w stałych i przemienionych, z pomordowanych ludów - żywe ludy, wszechświat z nicości, istnienie z nieistnienia, źródło z pustyni, wszystko z niczego. Ojcze Słowa Bożego, Wichrze wiejący z wnętrza wieczności! Daj nam słuch doskonały płynący wśród niezliczonych wezwań i nawoływań, które nas nawiedzają w wszelkim czasie i miejscu, abyśmy umieli rozpoznać Twój Głos. Muzyko Mądrości zrodzona z Ojca i Syna, Trójdźwięczna ! Zdejm z nas kamień jak go zdejmują z grobów Aniołowie Twojego Oblicza. Mocarzu, Burzo Niedocieczona odwalająca kamień, a potem twórz nas otwartych, słyszących i słuchających, twórz nas codziennie od nowa Strażniku naszych dusz, abyśmy nieustannie odnawiani i odradzani, i tworzeni stali się Twoimi głosicielami podobnymi do tych, których pochylone czoła raczyłeś namaścić olejkiem Twojej Mądrości, oświeć nas i prowadź z ziemi rozpaczy do Królestwa Bożego, do Stolicy sławionej z kryształu i światła. Ojcze i Synu i Duchu Święty, Słowo, Drogowskazie wbity na rozstajach kosmosu przybywaj, Nadziejo nieogarniona, zawsze obecna i zawsze nadchodząca. Przybywaj Boże, Zaczynie człowieczeństwa i uczłowiecz człowieka jak uczłowieczyłeś siebie ! Bądź pozdrowiona I pochwalona I błogosławiona Biblio Stworzona przed Stworzeniem Gdy nic jeszcze nie było Stworzone Przed czasem Gdy czasu nie było Przed przestrzenią Gdy przestrzeni nie było A Duch Boży unosił się Nad szaleństwem i zamętem pustki Powstałaś z gorącego oddechu Pana, Z Jego rozpalonego tchnienia, Z Jego Głosu, Będącego istotą, Zalążkiem i kiełkiem Wszechbytu, Biblio, Ziemio wiecznych wulkanów, Gorących źródeł I kipiących gejzerów Bijących z głębi Wiekuistego, Księgo, Potężny lądzie Wyrzucony na powierzchnię niewidzialnych wód Wybuchem wrzącej lawy, zastygłej w niebotyczne góry, Księgo, Do której codziennie wracam Coraz uboższy o świat I coraz bogatszy O Ciebie, O Ciebie, O Ciebie, Kosmiczny monologu Boga. Na skrzyżowaniu niezliczonych czasów - Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość Są tylko ich znikomym odpryskiem - Pan wywiódł Cię ze swojej pamięci Na użytek ludzkiego umysłu, W miarę rozległego i w miarę ciasnego, I według prawideł, Rządzących nieporadnością ludzką, Pomniejszył niewyrażalne do wymiarów wyrażalnych, Niewidzialne do wymiarów widzialnych, I tam, gdzie i te wymiary Okazały się niedostępne dla człowieka, Stworzył Symbole, Podobieństwa, Przypowieści I obrazy, I uczynił je Służebnicami ludzkiej nieporadności, Usiłującej wyrazić niewyrażalne. Wtedy Pan ukształtował Twoje gardło, Wyrzeźbił Twoje podniebienie Na podobieństwo niebieskiego sklepienia, Twoim wargom i językowi Dał umiejętność tworzenia dźwięków I tchnąwszy w Ciebie swój Głos Uczynił go Głosem Twoim, Głosie, Głosie, Widzialny Głosie, Wyłaniający się spoza gór Moabu, Wschodzący zza piasków pustyni, Pierwszym wersetem Genesis Bereszit bara Elohim, Świętym początkiem liter, Zalążkiem zdań, rozdziałów i ksiąg, Które w rytmie Bożego oddechu Posuwają się równocześnie We wszystkich kierunkach Jak wóz chwalebnego Tronu, Gdy go na ziemi chaldejskiej Nad rzeką Kebar Ujrzał w zachwyceniu Przerażony Ezechiel. O Biblio, Biblio, Biblio, Stolico Pana, Wschodząca nad szaleństwem bezładu I przepaściami zamętu, Módl się za tych, którzy w Ciebie wierzą. I za tych, którzy o Tobie wątpią, Módl się za tych, którzy Cię czytają, I za tych, którzy nie umieją Cię czytać, Módl się za tych, którzy Cię wielbią, I za tych, którzy na Ciebie plwają, Módl się za tych, którzy Cię znaleźli, I za tych, którzy nie umieją Cię znaleźć, Módl się za tych, którzy żyć bez Ciebie nie mogą, I za tych, którym nie jesteś potrzebna do życia, Módl się za tych, dla których jesteś prawdą, I za tych, dla których jesteś zbiorem Orientalnych baśni. Módl się za nami, Biblio, Która trwać będziesz do końca czasów, Aż w Dniu Ostatecznym, Wyznaczonym i utwierdzonym, Wrócisz za góry Moabu I za wydmy pustynne, Tam gdzie przebywałaś przed Stworzeniem, Gdy nic jeszcze nie było stworzone, Do miejsca bez miejsca, Do czasu bez czasu, Ty, Pozdrowiona I pochwalona, I błogosławiona, Księgo, Księgo, Księgo, Ocieniona przez Boga, Matko ukrzyżowanego Mesjasza. Biblio, ojczyzno moja, Biblio, moja ziemio polska, Galilejska I franciszkańska, O wy, Księgi mojego dzieciństwa, Pisane dwujęzyczną mową, Polską hebrajszczyzną, Hebrajską polszczyzną, Dwumową Świętą I jedyną. Gdy ma się ku zachodowi I z lipy przed moim domem opadają liście, Siedzę nad Tobą, Biblio, I wywołuję z Twoich wersetów Wszystkich najlepszych, Którzy są dla mnie niedościgłym wzorem, Wszystkich najpiękniejszych, Których podziwiam, Wszystkich szlachetnych, Którym nie umiem dorównać, Biblio, Mówiąca do mnie głosem napomnienia I głosem nagany, I głosem gniewu, I głosem kary, I głosem potępienia, I głosem przestrogi, I głosem sumienia, Biblio, Sprawująca nade mną Sąd. Gdy ma się ku zachodowi, A z lipy przed moim domem opadają liście, Patrzysz na mnie Oczami Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Oczami moich praojców, Oczami mojego dziadka, Oczami mojej żony, Oczami moich umiłowanych poetów, Oczami Jana z Czarnolasu, Skargi i Anhellego. Wołasz do mnie z głębokości Psalmem krematoriów, Płaczem nad ruinami walczącej Warszawy, Lamentem nad zwłokami spalonego getta, Pamięcią Oświęcimia, Treblinki, Majdanka, Jeremiaszowym jękiem Moich w dwójnasób umęczonych Dziejów. Wszystko jest w Tobie, Cokolwiek przeżyłem. Wszystko jest w Tobie, Cokolwiek kochałem. Wszystko. Cały żywot własny Człowieka, Żyjącego w nawiedzonym przez szatana Wieku. Zaplątany w jego sprzecznościach, W szaleństwach I w kłamstwach, Jak Absalom w gałęziach wisielczego dębu, Na Tobie uczyłem się żyć. Na Tobie uczyłem się czytać, Na Tobie uczyłem się pisać, Na Tobie uczyłem się myśleć, Na Tobie uczyłem się prawdy, Na Tobie uczyłem się prosić o odpuszczenie grzechów, Na Tobie uczyłem się kochać, Na Tobie uczyłem się mądrości, Na Tobie uczyłem się przebaczenia, Na Tobie uczyłem się pokory, Na Tobie uczyłem się modlić. Jeżeli jednak nie nauczyłem się żyć, Jeżeli nie nauczyłem się czytać, Jeżeli nie nauczyłem się pisać, Jeżeli nie nauczyłem się myśleć, Jeżeli nie nauczyłem się prawdy, Jeżeli nie nauczyłem się prosić o odpuszczenie grzechów, Jeżeli nie nauczyłem się kochać, Jeżeli nie nauczyłem się mądrości, Jeżeli nie nauczyłem się przebaczać, Jeżeli nie nauczyłem się pokory, Jeżeli nie nauczyłem się modlić, Moja wina, Moja wina, Moja bardzo wielka wina. Już ma się ku zachodowi, Z lipy przed moim domem opadają liście. Ludzie z mojego życia bezpowrotnie odchodzą, Grobów jest więcej niż żywych przyjaciół, Nawet spłowiał atrament na matczynych listach, Pisanych do mnie nocą z dzielnicy pogromu. A ja siedzę nad Tobą, Biblio, I uczę się śmierci. Może tego jednego w końcu się nauczę. Gdy smutna stała się Jego dusza aż do śmierci, Odszedł na rzut kamieniem i padł na oblicze Swoje jak na oblicze światła. Apostołowie odgrodzili się od Niego Ścianą snu. O czym śnić mogą ludzie W tłoczni krwi i potu? O czym? Może liczyli we śnie Chleby spadające na Galileę I ryby wzlatujące do nieba? Stojąc na rzut kamienia Pomiędzy ludźmi i Bogiem, Modlił się: "Ojcze, boję się ludzkim strachem I smucę się ludzkim smutkiem. Błagają Cię o to moje spękane wargi, Tę godzinę krzyża, Ale nie według mojej, Ale Twojej woli. Błaga Cię o to moje zmęczone i słabe ciało, Błagają Cię o to moje spękane wargi, Błagają Cię o to moje spuchnięte nogi. Ale chociaż Cię błagam, Nie wysłuchaj modlitwy mojego ciała, Nie wysłuchaj modlitwy moich ust, Nie wysłuchaj modlitwy moich rąk, Nie wysłuchaj modlitwy moich nóg, Nie wysłuchaj modlitwy mojego krwawego potu. Albowiem nie może być zaprzeczony płacz psalmów I nie może być zaprzeczony język proroków, I nie może być zaprzeczone istnienie człowieka, Brata moich cierpień i zabójcy mojej krwi, Dlatego niech nadejdzie godzina krzyża I niech się stanie Twoja wola, Albowiem ona jest moją wolą, Boże, Obleczony w moje drżące i spocone ciało". Tak modlił się, A oni, chociaż słyszeli Jego słowa, Nic nie rozumieli. Nie chcąc wrócić Do rzeczywistości, leżeli bez ruchu Na dnie snu I udawali, że nawet nie słyszą Szelestu anioła, który pełzał Pomiędzy ich ciałami, Jak ulicami wyludnionego miasta. Takie było Twoje ukrzyżowanie, Boże. Takie było Twoje ukrzyżowanie, Boże, Chociaż na pewno odbyło się ono inaczej, Niż ja to opisałem niezdarnym piórem. Jak trudno opisać Twoją śmierć, Boże. Jak trudno. Nie jestem Adamem od Świętego Wiktora. Ale to jeszcze nie wszystko. Jest między Nami sprawa, którą muszę ujawnić, Aby ujawnione zostały wszystkie przyczyny Twojego męczeństwa. Brak wśród nich Mojego grzechu. Grzechu nie popełnionego. Chociaż nie byłem pięciopalcą dłonią sługi Annasza, Chociaż nie narzuciłem na Twoje ramiona Szkarłatnego płaszcza, a w ręce Twoje Nie wetknąłem bambusowej trzciny, Chociaż nie byłem wśród gawiedzi, Która domagała się Twojej śmierci - Ale moja nieobecność była tylko pozorna. Urodziłem się dwa tysiące lat później. Gdybym żył za Twoich czasów, w Jerozolimie, Na pewno bym wołał: "Krew Jego na nas i na syny nasze!" I krzyczał: "Zstąp z krzyża!" A potem wróciłbym, Boże, do domu, do domu mojej beznadziejności, Dźwigając na ramionach Twoją wełnianą szatę, Której jakość badałem palcami. Ta możliwość grzechu męczy mnie i upokarza. Albowiem dobrze znam siebie. Nie odważyłbym się krzyczeć w Twojej obronie Ani głośno sprzeciwiać się wyrokowi. Jestem małym człowiekiem, po trochu tchórzem, Po trochu egoistą, po trochu drwiącym łotrem, Który woli żyć wśród cielców, przeżuwających pustynię, Niż umrzeć za samotną prawdę. Dlatego przebacz mi tę moją bolesną świadomość, Dlatego przebacz mi tę gorzką możliwość, Tę jeszcze jedną przyczynę Twojej śmierci, Tę przyczynę, o której Ewangeliści zapomnieli, Tę przyczynę, o której Ewangeliści nie piszą, Tę przyczynę, o której Ewangeliści milczą. Przebacz mi, Boże, grzech nie popełniony. Przebudzony kamień jest bardzo zdziwiony. Z przebudzenia wynika, że nie jest kamieniem. Więc czym jest? Z jakiej materii zdziałany? Niewielkie jest moje poznanie, niewielkie, Moja wiedza jest skąpa, a to, co rozumiem, Jest owocobraniem mojej słabej wiary. Trud mój dopiero teraz się zaczyna, Boże, który jesteś dla mnie większym ciężarem Niż ja dla Ciebie. A chociaż upadam pod Twoim brzemieniem, Trwam pod nim. Bo pragnę zasiąść Na drugim brzegu człowieka, Na drugim brzegu brata, Na drugim brzegu myśli, Na drugim brzegu serca. Przy stole pojednania, Gdzie wszystko ma swój sens i ład, Gdzie nie ma żadnych sprzeczności i złudzeń, Gdzie duch nie walczy z oporem materii, Gdzie ostry topór nie godzi w pień drzewa, Gdzie krew nie płynie od ukłucia nożem, Gdzie woda nie jest przeciwna ogniowi, Gdzie nie istnieje szukanie i lęk. Dlatego wierzę, chociaż owa wiara, Która dla innych jest ojczyzną ciszy, Dla mnie jest jeszcze jedną Burzą. Dlatego wciąż od nowa szukam Cię i szukam, Jakby Cię za mało było w tym wszystkim, W czym Cię nieustannie widzę i czuję. Jesteś umęczony mną, Boże, Ale ja również jestem umęczony Tobą. Zerwane sieci w falach Genezareth, Gorzkie modlitwy, piwnice, ciemności I medytacje nad tajemną sprawą, Dlaczego ginie sprawiedliwy mąż, A zły zasiada w radzie człowieczeństwa, Dlaczego mędrzec pada pod toporem, A tłuste sadło żre włochaty szczur, Dlaczego kłamie czarna zakonnica, A Maria Curie była ateistką. Kołowrót męki, niepokój sumienia I karuzela grzechów, i upadek, I to pytanie, od którego bolą Wargi: Powiedz, czy tę rzeczywistość Może ocalić poezja? A potem znów wszystko od początku. Zawiłe drogi, zasadzki i sidła, Zerwane sieci w falach Genezareth I wizja kwitnącego figowca, Który jeszcze wieczorem Był uschniętym kikutem. Boże nauki, serc i intuicji, Pragnę odnaleźć nici, które łączą Serce z sercem, zjawisko ze zjawiskiem, Pragnę odnaleźć kiełki wszystkich zdarzeń, Ich sen i jawę, spoczynek i trud, I te klęczące w naiwnej pokorze Pyłki i ziarnka, I te przeciwko Tobie zbuntowane Góry gigantów, Abym mógł wreszcie zrozumieć i pojąć, Jak żyć, by przeżyć godnie odrobinę Wrogiego czasu. Jak żyć, by nie złamać Twego imienia - Ja, celnik, który kiedyś Będę Cię błagał o kromkę wieczności Jak o kromkę chleba. Litania o zbawienie od głupoty Zbaw nas od głupoty, Panie! Jesteśmy solą zwietrzałą i bezużyteczną. Nie umiemy żyć, Nie umiemy myśleć, Nie umiemy patrzeć, Nie umiemy słyszeć, Nie umiemy niczego przewidzieć, Nie umiemy z nieszczęść Wyciągnąć zbawiennych nauk, I tak wspinamy się - Zgraja ludzi Opętanych żądzą zdobywania - Po stromej drabinie złudzeń, A jej szczeble pękają i łamią się Pod ciężarem naszych nierozważnych kroków. Czyniąc wszystko na przekór zdrowemu rozsądkowi I przyrodzonej skłonności do trwania, Idziemy urojoną drogą Do urojonego celu, W klęskach naszych upatrujemy zwycięstwa, W zwycięstwach nie widzimy zarodków klęski, W nonsensie upatrujemy sens, A mowę, Ten przywilej i chlubę naszego wybraństwa Uczyniliśmy narzędziem pustej paplaniny I brzydoty, I jadowitego kłamstwa, Na którym usiłujemy zbudować Wielkość człowieka. Boże nieskończonej mądrości, Stworzycielu doskonałego kosmosu I najpiękniejszej ziemi, Nieśmiertelnej duszy I mózgu, I szarych komórek, I pięciu zmysłów, I wolnej woli, Wyzwól nas z drapieżnych szponów głupoty Tej czarnookiej kusicielki, Wabiącej nas na wszystkich rogach historii Jak na rogach ulic, Od tej sprawczyni Naszych błazeńskich zamiarów i czynów, I upadków, I jałowego życia, I daj nam mądrość oczyszczenia, Nam, Synom ziemi, Soli zwietrzałej i bezużytecznej. R. Brandstaetter |